Panel wnioskodawcy
Serwis rownacszanse.org.pl wykorzystuje pliki cookies, które będą zapisywane w Państwa urządzeniu (komputerze, laptopie, smartfonie). W każdym momencie mogą Państwo zmienić ustawienia przeglądarki internetowej i wyłączyć zapis plików cookies.
Wróć do początku

[#9] Szkoły mogłyby dziś działać nawet 500% lepiej – Janusz Laska

Data publikacji: 12.12.2022

Tam, gdzie publiczny system oświaty nie wystarcza, pojawiają się organizacje pozarządowe. O sztuce pracowania z młodzieżą, o powstaniu Klubów Młodego Odkrywcy i o tym, co mają do zaoferowania opowiada Pan Janusz Laska, kłodzki działacz społeczny.

Skopiowano!

Rafał Jutrznia: – Zajmuje się Pan działalnością społeczną i oświatową, ale oprócz tego jest Pan twórcą wielu publikacji dotyczących Ziemi Kłodzkiej, z której się Pan wywodzi. Lokalny patriotyzm jest dla Pana ważny? Pytam, bo mam wrażenie, że bycie dumnym z tego, skąd się pochodzi nie jest dziś szczególnie modne. 

Janusz Laska: – Patriotyzm to dla mnie sposób, w jaki sposób człowiek postrzega świat. Mogę być w tym świecie i próbować ustawiać go pod siebie – kieruję się wtedy kategoriami egoistycznymi i hedonistycznymi.

Mogę jednak zauważać, że jestem częścią tego świata. To już nie istotne, co uważam za ten świat – rodzinę, parafię, szkołę, Kłodzko czy cała ziemia kłodzka, Polska lub Europa. Patriotyzm może być wielopoziomowy. W każdej z tych kategorii można powiedzieć, że jest się patriotą.

Chodzi o dostrzeżenie, że jest się częścią czegoś. Wtedy szybko się zauważa, że fajnie jest być dla innych i z innymi, a nie iść przez życie samotnie. Dla mnie patriota to człowiek, który po prostu nie lubi być samotny. 

W takim razie skąd w studencie geologii – bo zaznaczmy, że zajmuje się Pan głównie naukami przyrodniczymi – pojawiła się chęć działania społecznego? Właśnie z tej potrzeby bycia dla innych i z innymi?

– To chyba nie pojawiło się na studiach i w studencie. Chęć działania społecznego pojawiła się już wcześniej, a różne aktywności zacząłem podejmować w okolicach szóstej klasy szkoły podstawowej.

Dużo zawdzięczam moim rodzicom, którzy zawsze byli otwarci. Na naszym podwórku i w domu zawsze dużo się działo, a rodzice dużo jeździli po świecie.

Do tego doszła moja wychowawczyni ze szkoły podstawowej, Pani Krystyna Jastrzębska. Wybitna plastyczna, która potrafiła mobilizować nas wszystkich do różnych aktywności – zarówno formalnych jak i prywatnych, często po godzinach, w grupach i bez żadnej kontroli.

Wtedy się zaczęło. Każdy kolejny etap edukacji był dla mnie bardzo aktywny. Myślę nawet, że moi nauczyciele do dziś wspominają naszą klasę ze szkoły średniej. Na studiach, oprócz aktywności naukowej, pojawiły się też sprawy związane z działaniem w podziemiu solidarnościowym oraz aktywności turystyczne.

Moja działalność społeczna narastała stopniowo. W szóstej klasie dotyczyła kilkunastu osób, potem kilkudziesięciu. W szkole średniej kilkuset, na studiach tysięcy i w ten sposób się rozszerzała z upływem lat.

Człowiek, nabierając pewności siebie w realizacji różnych rzeczy i nawiązywaniu kontaktów, przestaje się zastanawiać nad tym, czy to co robi jest jakąś aktywnością społeczną. Po prostu robi. 

To się tak rozwijało i rozszerzało, aż w 1995 roku powstało Kłodzkie Towarzystwo Oświatowe, którego był Pan współzałożycielem. Jaki cel przyświecał Towarzystwu na początku jego działania? Bo przecież po coś musiało powstać… 

– W 1991 roku w Kłodzku założyliśmy Społeczną Szkołę Podstawową. Żadna szkoła nie może jednak istnieć bez organu prowadzącego, bo sama w sobie nie ma osobowości prawnej.

Takowym organem było dla nas Wrocławskie Stowarzyszenie Edukacyjne. Jego oddział powstał w Kłodzku, i to ono założyło naszą szkołę. Okazało się jednak z czasem, że fakt istnienia centrali stowarzyszenia we Wrocławiu implikuje kłopoty przy zdobywaniu różnych podpisów i załatwiania formalności, w związku z tym – drogą emancypacji – założyliśmy własne stowarzyszenie. Przejęliśmy prowadzenie szkół.

Tak więc pierwotnym powodem, dla którego założyliśmy Kłodzkie Towarzystwo Oświatowe, była chęć prowadzenia Społecznej Szkoły Podstawowej, a potem społecznego liceum.

I skąd w tym wszystkim znalazła się inspiracja do założenia pierwszego Klubu Młodego Odkrywcy? 

– Gdy człowiek robi różne rzeczy, to zaczyna zauważać, co można zrobić lepiej. Przez kilkanaście lat pracowałem we Wrocławiu, w tym sześć lat w publicznej szkole. Poznałem tam na własnej skórze blaski i cienie publicznej oświaty.

Wtedy powstał pomysł na to, jak powinna wyglądać szkoła, która funkcjonowałaby lepiej, oczywiście przy istniejących ramach prawnych, przy obecnej podstawie programowej i warunkach płacowych. Nawet w takiej sytuacji szkoła może działać nawet pięćset procent lepiej, niż statystyczna szkoła publiczna. Jednak żeby tak się stało, trzeba wybrać metody pracy, które spowodują, że młody człowiek – niezależnie od wieku – będzie lepiej się rozwijał.

Bo szkoła jest właśnie po to, by ludzie mieli szanse się rozwijać, a nie po to, żeby przerabiać jakieś programy. Metodą, którą wielu z nas w Kłodzkim Towarzystwie Oświatowym i w naszej szkole społecznej uznało za ważną i istotną w pracy z młodzieżą, była metoda projektów, które miały rozwijać określone cechy i umiejętności.

W 1998 roku Pan Minister Handke zapowiedział reformę oświaty, w ramach której pojawiło się gimnazjum. Kiedy tego typu informacje do nas dotarły, rozpoczęliśmy dyskusję nad tym, co zrobić, aby ten trudny okres gimnazjum (bo to przecież uczniowie od 13 do 16 roku życia, a więc młodzi w okresie burzy hormonów i oporu) wykorzystać do zrobienia czegoś pożytecznego.

Wtedy wpadłem na pomysł zgromadzenia młodzieży w różnych klubach – czy to artystycznych, czy sportowych bądź naukowych. Jednym z nich, którego działanie zaproponowałem, był Klub Młodego Odkrywcy. Zaczął swoją działalność w 1998 roku w naszej szkole i działał jako jedyny do 2002 roku.

Właśnie w tym roku otworzyła się dla nas furtka w postaci Programu „Równać Szanse”. Dostaliśmy dotację oraz mnóstwo narzędzi metodycznych i działalność Klubów zaczęła się rozszerzać – początkowo na inne gimnazja ziemi kłodzkiej, a w końcu na teren całej Polski.

Głównym zaczynem było to, żeby dostarczyć narzędzia nauczycielom naszej szkoły, a potem także innych szkół. Narzędzi, które spowodują, że nauki przyrodnicze będą przyjemne i dobrze nauczane. Nie ukrywajmy, że edukacja w zakresie tych nauk od zawsze kulała – i to nie tylko w Polsce.

Odwiedziłem 48 krajów, aby przyjrzeć się prowadzonej przez nie edukacji i w każdym, z nich nauczanie matematyczno-edukacyjno-techniczne nie było sprawne. Pamiętajmy także o tym, że to właśnie z tych dziedzin wywodzą się ludzie, którzy posuwają świat do przodu – lekarze, inżynierowie, elektronika i tym podobne. Jeżeli źle nauczamy tych ludzi, to w którym kierunku popchną nasz świat?

Pomysł na Kluby Młodego Odkrywcy był taki, żeby zainteresować jak największą grupę przestrzenią matematyczno-przyrodniczo-techniczną. Aby młodzi ludzie zobaczyli, że te dziedziny są fajne i wcale nie takie trudne, a dzięki temu praktycznie poznawali świat. Bo to jest chyba największa bolączka szkolnictwa. Opiera się tylko na teorii, a nie na praktyce. Jak wiemy – praktyka zawsze jest ciekawsza.  

Czyli to praktyka jest tym brakującym ogniwem, którego nie ma w szkole, a co były w stanie zaoferować Kluby Młodego Odkrywcy?

– Praktyka oraz nuda. Bo generalnie w szkole panuje nuda i brak praktycznego przełożenia tego, co robi się w teorii. To nie jest tak, że jeśli dzieci poznają literki, to będą umiały pisać powieści.

Tak samo jest z naukami ścisłymi. Jeżeli dzieci poznają wzory chemiczne i fizyczne, to nie oznacza, że będą w stanie cokolwiek z tą wiedzą zrobić bez wcześniejszego praktycznego przećwiczenia. A gdzie ćwiczyć, jeśli nie w szkole?

Zresztą często okazuje się, że teoria to jedno, a praktyka potrafi być zupełnie inna. To też jest dobre, bo można własnoręcznie obalać różne mity. Te negatywne doświadczenia, które pokazują, że czegoś nie udało się zrobić też są ważne.

Tak więc brak praktyki i nuda – dwie największe bolączki oświaty całego świata, w tym polskiej.

Jak w takim razie wyglądała praca w pierwszym Klubie Młodego Odkrywcy? 

– Spotykaliśmy się raz w miesiącu, w sobotę o godzinie dziewiątej i spotkanie trwało dopóki nie wyczerpaliśmy listy eksperymentów, które na dany dzień były przewidziane.

Na początku to ja robiłem listę i przygotowywałem materiały, które były potrzebne do eksperymentowania. Starałem się przy tym, by było to materiały łatwo dostępne, na przykład w sklepach spożywczych. Chciałem, aby eksperymenty nie wymagały specjalnych urządzeń i zezwoleń.

Spotkania kończyły się zwykle koło godziny osiemnastej, a więc aktywnie działaliśmy przez kilkanaście godzin. I nikt się nie nudził, wszyscy próbowali wymyślać własne doświadczenia na bazie wyniesionej wiedzy.

Potem to ja zacząłem eksperymentować, ale właśnie na młodych. Próbowałem i szukałem tego, co jest lepsze z punktu widzenia moich celów pedagogicznych: czy lepiej zrobić jeden blok tematyczny danego dnia, podczas którego zajmujemy się na przykład tylko optyką, czy może lepiej mieszać ze sobą różne dziedziny wiedzy.

Potem oddałem pole do kreatywności młodym ludziom – to oni musieli wymyśleć listę eksperymentów, każdy z nich przygotowywał jeden – włącznie z materiałami i wszystkim, co było potrzebne do zaangażowania każdego z grupy.

Bo to była nasza główna zasada – każdy wykonuje każdy eksperyment, a nie przygląda się z boku. Nawet, jeśli dane doświadczenie trwa godzinę, to trudno – każdy musi je wykonać. Spotkania, które młodzi ludzie przygotowali sami, były moim zdaniem bardzo dobre. Inspirowały do tego, żeby jak najczęściej stosować taką zasadę.

Poza tym, to co mnie niesamowicie pozytywnie zaskoczyło, to fakt, że młodzi często po powrocie do domu odtwarzali poznane eksperymenty z rodzeństwem lub znajomymi, którzy nie uczestniczyli w klubach. To pokazywało, że obrana przeze mnie metoda chwyciła i była nośna, bo uczestnicy przenosili naukę do domu. Zaczynali robić w domach to, co w szkole, a to przecież nie jest zbyt często spotykane. Tak wyglądały pierwsze trzy lata.

W trzecim roku działania klubu wraz z uczestnikami wymyśliliśmy, że podzielimy się naszymi aktywnościami z całą szkołą. 1 czerwca zorganizowaliśmy Dzień Odkrywcy, podczas którego wszystkie klasy wykonywały eksperymenty. Każdy dostał do dyspozycji jedno stanowisko z zapasami materiałów. Od rana do godziny piętnastej eksperymentowano na kilkanaście sposobów.

Okazało się, że młodzi ludzie potrafią być odpowiedzialni – nie było żadnych wypadków, nikt się nie poparzył, mimo że było dużo doświadczeń z gorącą wodą i kwasami. Nikomu nic się nie stało.

Doceniam też duże pokłady zaufania, jakie mieli moi koledzy nauczyciele, zwłaszcza humaniści. W ciemno, bez większego zastanowienia powiedzieli: „No dobra, to róbcie. Nie ma problemu”. Zaufali, że młodzież gimnazjalna, rzekomo tak buntownicza, będzie odpowiedzialna. Była, wszystko się sprawdziło.

Kilka lat później wykorzystałem to doświadczenie, gdy zaczęliśmy organizować Festiwal Młodego Odkrywcy. To jednak nadeszło później, wraz z większą liczbą klubów. 

Czyli ważna jest także samodzielność.

– Zdecydowanie. To też jest ujemna cecha nauczania publicznego. W szkole próbuje się młodymi ludźmi sterować. Mają być zależni od nauczyciela, od książki, a aktualnie od komputera. To jest bardzo zła cecha.

Jeżeli popatrzymy na egzaminy, które są przeprowadzane obecnie i porównamy ją na przykład z przedwojenną maturą lub egzaminami w innych państwach, to zauważymy, że te testy można budować dwojako. Albo tak, żeby człowiek – jak po sznurku – spełniał oczekiwania kogoś z góry, albo tak, żeby zdający wykazał się kreatywnością, innowacyjnością i pomysłowością.

Niestety, w Polsce uczniów się tresuje. I to w złym tego słowa znaczeniu. Zdane egzaminy nie świadczą o umiejętności samodzielnego myślenia.

Czy podczas tego długiego procesu, jakim było tworzenie i koordynowanie projektami pojawiło się na Pana drodze wyzwanie, które może Pan nazwać największym?

– Ciągle! Pojawiały się ciągle! Każde było największe, bo każdy nowy pomysł bym wyzwaniem, także w sensie logistycznym.

Na przykład – jak zdobyć i przewieźć ciekły azot? To przecież nie jest tak, że idę do pierwszego lepszego sklepu i kupuję pięć kilogramów. A gdy już wiedziałem, kto ten azot mi sprezentuje, to pojawiała się kwestia jego przewiezienia. Nie mamy nieskończonych pokładów pieniędzy, żeby kupować odpowiednie naczynia i termosy.

Więc głowiłem się nad tym, jak zrobić to tanio, skutecznie i bezpiecznie. Każda taka sytuacja była wyzwaniem.

Niewątpliwie, organizacja pierwszego Festiwalu Młodego Odkrywcy w kłodzkim Centrum Edukacji Kulturalnej było jednym z nich. Jedenaście klubów z innych gimnazjów i dwunasty z mojego przygotowywały tam eksperymenty, do których trzeba było zapewnić materiały. Dogranie prawie pięćdziesięciu doświadczeń było nieziemsko trudne, ale możliwe. Tym bardziej, że na wydarzenie przyszło dziewięćset osób, które chciały brać w nim aktywny udział.

To był też fakt olbrzymiego propagowania takiej metody pracy, która poskutkowała. W kolejnych latach zakładanie klubów w różnych zakątkach Dolnego Śląska, a potem w innych częściach Polski było już łatwiejsze.

Wieść się rozeszła, a najlepszą promocją było to, że przyjeżdżał nauczyciel z klasą, w której może trzy osoby interesowały się chemią, jedna fizyką, a trzy biologią. Mimo tego cała, trzydziestoosobowa klasa była pełna energii i aktywnie działała. Okazało się, że to może zaciekawić każdego, nie tylko wybrańców z wąskiej grupki. 

Spodziewał się Pan takiego sukcesu? 

– Oj, to musi mi Pan podać definicję sukcesu. Nie wiem co to, nie znam czegoś takiego jak sukces. Wydaje mi się, że każdy człowiek rozumie to słowo po swojemu.

Dla mnie po prostu ważne jest to, że trzynaście i pół tysiąca uczniów przeszło przez moje ręce i mam nadzieję, że czasami o tym pamiętają. 

Prowadzi Pan szeroko zakrojoną działalność edukacyjną, stąd pytanie – czego dziś Pana zdaniem potrzebują najbardziej dzieci i młodzież? 

– To jest temat rzeka. Do tej nudy i braku praktyczności, o której już mówiłem, dołączmy taką sprawę jak brak tutorów, czyli osób, które mądrze i kompetentnie potrafią być przewodnikami młodych ludzi po określonej dyscyplinie. Osób, które będą przekazywały wiedzę i umiejętności. W końcu osób, które będą przewodnikami, a nie belframi.

Jeżeli uświadomimy sobie, że to są te trzy główne problemy, to widzimy, że dobra oświata zaczyna się od dobrych nauczycieli, a ich jest bardzo mało. W swoim życiu – także dzięki programowi „Równać Szanse” – poznałem tysiące polskich nauczycieli.

W Polsce jest sześćset tysięcy osób, które zajmują się formalnym edukowaniem, nie licząc różnych klubów nieformalnych. Czy wśród tych sześciuset tysięcy osób jest przynajmniej dziesięć procent, które powinno pracować w tym zawodzie? Moim zdaniem niekoniecznie.

Właśnie dlatego, że są nudni, nie potrafią upraktycznić swojej wiedzy oraz umiejętności. Bardziej zależy im na pewnym porządku i dyscyplinie, niż na tym, aby przewodzić, wskazywać dobrą drogę komuś, kto już się rozwija. 

Czy jest w takim razie wiek, w którym najtrudniej współpracuje się z młodymi?

– Nie ma. W 2015 roku Pani Minister Zalewska wystąpiła z hasłem likwidacji gimnazjów i jeśli mam być szczery, byłem zaskoczony. 

Uważam, ze to był dobry pomysł na wykorzystanie młodzieży w aktywny sposób, wiedząc przy tym, że to okres burzy, naporu i działania hormonów. Młodzież skupiona w jednej placówce może ją roznieść. Można jednak tę energię wykorzystać pożytecznie.

To jest jak z energią atomową – można zrobić z niej bombę, a można zbudować elektrownię atomową. To, że tej energii w gimnazjach było dużo mogło być i dobre, i złe.

Wszystko zależy ode mnie i od innych nauczycieli, od tego jak wykorzystamy tę energię. Jeśli zrobimy to źle, to będą bomby atomowe, ale jeśli nam się uda, to zasilimy cały kraj energią z dobrze funkcjonujących elektrowni atomowych.



Janusz Laska – geolog, nauczyciel geografii i przyrody, działacz społeczny i solidarnościowy. Współzałożyciel Kłodzkiego Towarzystwa Oświatowego i twórca Klubów Młodego Odkrywcy oraz publikacji dotyczących ziemi kłodzkiej. Laureat nagrody Fundacji Polcul za działalność społeczną i oświatową.



Program KMO założony przez Kłodzkie Towarzystwo Oświatowe na bazie pomysłu Janusza Laski i współfinansowany przez PAFW, działa już 18 lat i ma się świetnie. Koordynatorem programu jest Centrum Nauki Kopernik. Wszystkich edukatorów chętnych do prowadzenia zajęć pozalekcyjnych dla dzieci i młodzieży polegających na odkrywaniu świata przez doświadczanie zapraszamy na stronę KMO: https://www.kmo.org.pl/pl/co-to-jest-kmo

Kontakt

Chętnie pomożemy i rozwiejemy wątpliwości

Paweł Walecki

🧑‍💼 Dyrektor Programowy

✉️ pawel.walecki@civispolonus.org.pl

☎️ 609 458 344

ℹ️ Sprawy merytoryczne